Wśród działających w Polsce 460 uczelni są 132 szkoły publiczne i 328 szkół niepublicznych. Konkurencja między tymi placówkami może oznaczać lepszą ofertę dla studentów, a także przełożyć się na podwyższenie poziomu kształcenia. Jednak walka o przetrwanie na rynku może prowadzić do działań naruszających granicę wyznaczoną przez obowiązujące przepisy. Jeden z takich mechanizmów został opisany w raporcie NIK.
Większość szkół publicznych nie prowadziła do niedawna odrębnej ewidencji księgowej dla studiów dziennych i zaocznych. Rektorzy nie potrafili wykazać, czy dotacje z budżetu państwa - przekazywane uczelniom publicznym na pokrycie kosztów studiów dziennych - wydawane są w całości na właściwy cel. W tej sytuacji istniało podejrzenie, że część z pieniędzy jest przeznaczana na pokrycie kosztów kształcenia zaocznego. Dzięki temu zabiegowi szkoły publiczne mogły obniżać czesne i wygrywać na swoim terenie walkę o studentów ze szkołami niepublicznymi. Rektorzy tych ostatnich uznali opisaną praktykę za przejaw nieuczciwej konkurencji.
Z kolei rektorzy uczelni publicznych wskazują na problem dysproporcji w kosztach kształcenia kadry naukowej. Zdecydowana większość nauczycieli akademickich wywodzi się ze szkół publicznych. Prywatne szkoły chętnie zatrudniają doktorów i profesorów, choć rzadko dokładają się do ich ścieżki naukowej.
Polskie uczelnie zajmują wciąż odległe miejsca w światowych rankingach. Na tzw. Liście Szanghajskiej pojawiają się dopiero między trzecią a czwartą setką ocenianych szkół. - Powoli przesuwamy się jednak do przodu - zauważa dr Buczyński i wskazuje, że pojedyncze wydziały Szkoły Głównej Handlowej, Politechniki Warszawskiej i Akademii Górniczo-Hutniczej zaczynają być doceniane i docierają nawet do pierwszych miejsc w europejskich rankingach.