NIK chciała poznać opinie ekspertów na temat udzielania świadczeń zdrowotnych z zakresu kardiologii inwazyjnej w państwowych i prywatnych ośrodkach medycznych. W ostatnich latach następował istotny coroczny wzrost ponoszonych przez NFZ nakładów na kardiologię, z ok. 1 mld zł w 2004 r. do ok. 3 mld zł w 2013 r. Od 2009 r. finansowanie świadczeń kardiologii inwazyjnej w OZW (ostre zespoły wieńcowe) przez NFZ odbywa się na zasadzie tzw. „świadczeń nielimitowanych”, co ma decydujący wpływ na wartość zawartych umów.
Eksperci o kontroli
- Jakie korzyści odnoszą pacjenci z tego obserwowanego od szeregu lat zwrotu w kardiologii? - dopytywał Piotr Miklis, dyrektor Delegatury NIK w Katowicach. - Czy wzrost ilości zabiegów przełożył się również na wzrost skuteczności kardiologii inwazyjnej i przeżywalności chorych?
Prof. Paweł Buszman z Polsko-Amerykańskich Klinik Serca S. A. nie miał wątpliwości: - Nie tylko NIK przygląda się działalności kardiologów w Polsce. Przygląda się im cały świat. Dlaczego? Dlatego że wszyscy zastanawiają się, jak to możliwe że w tak biednej Polsce udało się uzyskać tak duży sukces. W kardiologii zapadalność na choroby układu krążenia, w szczególności na zawał serca, jest od dwóch do nawet trzech razy większa niż w krajach Europy Zachodniej. Ale umieralność w zawale serca mamy jedną z najniższych na świecie. Oznacza to, że pieniądze, które zostały wydane na leczenie ostrych zespołów wieńcowych, na kardiologię, przynoszą wymierne efekty.
Wyceny procedur w Polsce są najniższe w Europie i na świecie jeśli chodzi o kardiologię inwazyjną i kardiochirurgię. Natomiast to, czy pewne procedury są wykonywane w szpitalach publicznych, a pewne tylko w szpitalach prywatnych, zależy od kontraktu, który NFZ podpisze. W praktyce, jak twierdzi profesor Buszman, Fundusz daje małemu, prywatnemu ośrodkowi 80 proc. tylko na „gaszenie pożaru” czyli m.in. na leczenie zawału, a jedynie 20 proc. na zabiegi planowe, w odróżnieniu od ośrodków publicznych, które dostają nawet 80 proc. kontraktu na zabiegi planowe.
Z całej listy wyzwań, jakie stoją przed środowiskiem medycznym, jedno z pierwszych miejsc zajęło skrócenie czasu dotarcia pacjenta z zawałem, czyli usprawnienie organizacji transportu medycznego. Niezwykle ważny jest czas, jaki upływa od wystąpienia bólu w klatce piersiowej do rozpoczęcia leczenia. O ile opóźnienie leczenia chorego na terenie szpitala (tzw. wewnątrzszpitalne), jest jednym z najniższych na świecie, tak dotarcie pacjenta do szpitala w odpowiednim czasie nierzadko graniczy z cudem. Szpitale terenowe często mają podpisane umowy z firmą transportową, której siedziba często jest bardzo odległa od miejsca zamieszkania pacjenta. W warunkach polskich opóźnienie „przedszpitalne” sięga ponad czterech godzin, jest co najmniej dwa razy dłuższe niż w Stanach Zjednoczonych. Gdyby obniżyć opóźnienie do dwóch, trzech godzin, to zdaniem ekspertów, śmiertelność mogłaby spaść o połowę. Jeżeli niedokrwienie mięśnia trwa ponad dwie godziny, to uszkodzenia (martwica) wywołane niedotlenieniem są nieodwracalne. - W woj. łódzkim to opóźnienie „przedszpitalne” średnio sięga siedmiu godzin. Dlaczego? Bo karetka systemowa jedzie ze stolicy województwa na peryferie, żeby wziąć pacjenta z zawałem i przewieźć parę kilometrów dalej - zwracał uwagę profesor Paweł Buszman. Niestety, często też, zdaniem lekarzy, z winy pacjenta na pomoc jest za późno. - W naszej codziennej praktyce widzimy, że nawet ci pacjenci, którzy z drugim zawałem trafiają do szpitala, zwlekają z wezwaniem karetki, odsuwają myśl o chorobie - przyznał prof. Jarosław Kaźmierczak, konsultant krajowy w dziedzinie kardiologii, zwracając uwagę na aspekt edukacyjny pacjentów.
O dostępności pacjentów do leczenia
Konsultanci z dziedziny kardiologii, za najbardziej palące problemy uznali także zmniejszenie zapadalności na choroby układu krążenia (liczba zachorowań na zawał serca, zwłaszcza u osób w wieku produkcyjnym, jest w Polsce o połowę wyższa niż w niektórych krajach Europy Zachodniej) i opiekę poszpitalną. Prof. Marianna Janion, konsultant wojewódzki dla woj. świętokrzyskiego wyjaśniła, że pacjent po ostrym zespole wieńcowym w szpitalu ma doskonałą opiekę, ale po opuszczeniu szpitala pozostaje sam ze swoim problemem. A śmiertelność jest największa w pierwszych sześciu miesiącach. Profesor Stefan Grajek z Poznania, konsultant wojewódzki dla województwa lubuskiego przeprowadził kontrole wszystkich podlegających mu poradni kardiologicznych. - 30 proc. wizyt to są wizyty, nazwijmy umownie, puste, chorzy przychodzą po przepisanie banalnych leków, które mogły być przepisane przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej - podsumował, postulując wprowadzenie obligatoryjnej wizyty pacjenta z rozpoznaniem OZW w ciągu 4-6 tygodni po wyjściu ze szpitala. Poza kolejnością. - Wizyta korekcyjna ma kluczowy wpływ na umieralność w ciągu roku.
Z psychologicznego punktu spojrzał na to zagadnienie prof. Jarosław Kaźmierczak, konsultant krajowy: - W latach 90. pacjent z zawałem to był ciężko chory człowiek. Teraz on wychodzi po trzech czy po pięciu dniach i jego poczucie choroby jest ewidentnie mniejsze - wyjaśniał. - Pacjenci chcą być leczeni jak najmniej inwazyjnie, jak najkrócej leżeć w szpitalu, a skrócenie pobytu pacjenta z jednej strony wpływa na niego korzystnie, a z drugiej strony nie docenia on powagi choroby.
Uczestnikom panelu przedstawiono kilka prezentacji, m.in. z zakresu wytycznych dotyczących diagnostyki i leczenia OZW czy analizy realizacji szpitalnych świadczeń kardiologicznych. Zwrócono uwagę na to, że bardzo dobrze jest rozwinięta sieć ośrodków kardiologii inwazyjnej (160 takich ośrodków na terenie kraju w 2013 r., z czego 148 ośrodków z 24-godzinnym dyżurem hemodynamicznym). Można postawić tezę, że liczba realizowanych zabiegów zapewnia obecnie odpowiednią dostępność do świadczeń. Niemała w tym zasługa „Narodowego programu wyrównywania dostępności do profilaktyki i leczenia chorób układu sercowo-naczyniowego Polkard”. Jak mówiła dyrektor Departamentu Polityki Zdrowotnej Ministerstwa Zdrowia, Joanna Kilkowska, mamy już V edycję programu. W 2013 r. środki finansowe przekazane na jego realizację wyniosły ponad 10,5 mln zł., a planowane na 2014 r. - wynoszą prawie 17 mln zł.
Zdaniem ekspertów nakłady na ochronę zdrowia są jednak wciąż bardzo niskie w porównaniu do innych krajów. Prof. Paweł Buszman tłumaczył, że sukces kardiologii w Polsce, z całym szacunkiem dla programu Polkard i płatności z Ministerstwa Zdrowia i NFZ-tu, nie byłby możliwy bez inwestycji prywatnych. - Z moich obliczeń wynika, że dorównały one w ostatnich kilkunastu latach inwestycjom z Polkardu - ocenił. - Inwestycje prywatne to jest drugi Polkard.
- Jeżeli popatrzymy na dane epidemiologiczne, mówiące o tym, że w Polsce choroby układu sercowo-naczyniowego odpowiadają za 50 proc. zgonów, że co piąty chory pacjent w naszym kraju umiera z powodu zawału, to myślę, że rosnący wzrost wydatków na kardiologię, w tym szczególnie na kardiologię inwazyjną nie bulwersuje, chyba, że w odwrotną stronę, że to jest ciągle za mało - podsumował dr Jacek Legutko ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
NIK prowadzi kontrolę na temat realizacji świadczeń zdrowotnych z zakresu kardiologii przez publiczne i niepubliczne podmioty lecznicze, której wyniki będą znane w 2016 roku.